Pierwsza, po wielu latach – autorska wystawa Pusto(stany). Pewne podsumowanie 18 lat fotografowania. Kwadratowe, analogowe kadry starannie wyczekane na ludzką nieobecność. Gdy na co dzień w świecie ludzi zanurzony. Wytchnienia przed gwarem, przebodźcowaniem i w poszukiwaniu fotograficznej sylaby “OM” z moim towarzyszem Hasselkiem, czasem jego siostrą – bakelitową Agfą do karkołomnych ćwiczeń w wyobraźni – naświetlania multiekspozycji – przez zastaną mi przestrzeń podróżuję. Po galerii tej w skupieniu i nieśpiesznie się poruszajcie. Na końcu tekst towarzyszący wystawie i autora świat swój na wernisażu objaśniający, we fragmencie odnajdziecie…
– Lifetime Project czyli powolne świata oglądanie. Gdy wciąż gdzieś biegniesz. W zapamiętaniu. Proste ujęcia. Nicią życia powiązane. Czysta prawda. Nikomu nie obiecywana. Schronienie po i przed – zranieniem. Chwila na skupienie. –
to navigate please scroll left/right or use a keyboard arrows
Please feel free to fill the galleries at your own kind of thoughts, descriptions, emotions and feelings. Enjoy!
Skrywam się za fotografią od ponad 18 lat. Zatem nieuchronnie wchodząc w dorosłość - tą wystawą i doborem składających się na nią fotografii chciałem otworzyć, może lekko uchylić furtkę do świata znaczeń, symboli i chwilowych, zwykle niewidocznych dla przechodniów – wewnętrznych uniesień nakazujących mi pochylić się nad zastanym fragmentem rzeczywistości. Kiedyś nazwałem je “Krajobrazy wewnętrzne / Internal landscapes” - bo te słowa najpełniej, najzgrabniej opisują ten stan. Wiele lat temu, gdy zaczynałem swoją fotografię świat był inny. Zarówno ten na zewnątrz, jak też ten wewnętrzny, będący emanacją, koktajlem zakosztowanych obrazów, słów, emocji i znaczeń. Wtedy polowałem na brak. Na chwilowe, bezczelnie i jednoznaczne zaniknięcie narzuconej rzeczywistości. Kompozycję złożoną z proporcji, światła i paradoksu. Poszukiwałem scenografii porzuconej, dokonanej lub zapomnianej. W mej interpretacji otrzymywała ona nowe, domknięte w kwadratowym kadrze znaczenie lub wzmacniała to, które pierwotne, niedostrzegalne było przez nieświadomego sytuacji ustawodawcę. Dzisiaj, krocząc tą samą ścieżką co przed laty – ze zdumieniem odkrywam, że scena pustoszeje łatwiej, znaczenia stają się wprost narzucające w swojej metaforycznej prostocie. Nieobecność jest już jakby oczywista. Nie trzeba jej szukać. Krzyczy wręcz z każdej sceny, z braku człowieka lub pozornej tylko jego obecności. Po 18 latach fotografowania, ze zdumieniem stwierdzam, że plan zdjęciowy dla mojego stylu fotografii, wrażliwości i sposobu wewnętrznej percepcji – wręcz się powiększa, zamiast kurczyć. Oto powszechny paradoks miłości. Im więcej jej odkrywamy, tym dalej wydaje się znajdować horyzont jej kresu. Wpatrując się weń intensywnie. W tą “Cienką, zamgloną linię”, roztapiamy się i gubimy w samych sobie. Wzrok nasz, obiegając Ziemię, która na szczęście dla miłości jest kulista – dostrzega plecy nas samych. Wpatrujących się w swe własne, przed laty zaginione spojrzenie. Miły przychodniu. Wrażliwy odbiorco. Zostawiając tu skrawek siebie. Szepcząc Ci do ucha tych kilka słów powyższych. Na wychodne zrób mi tę przyjemność i nie pytaj, dlaczego? Bo jak śpiewa pewna bliska mi nuta - “Przyjmij brak”. Uwierz, że skoro ja odważyłem się ukazać go w sobie, to nie chcę zapełniać go skrępowaniem, niepewnością i lękiem przed oceną. Ten dewastujący Horror Vacui, którego codziennie doświadczamy obcując ze wszystkim, co interpretują nasze zmysły. Nie wypełniaj odbioru swoim znaczeniem. Po prostu spójrz w horyzont, nawet jeśli go tam nie widać. Po drugiej stronie tej “Cienkiej, zamglonej linii” zobaczysz i usłyszysz ten sam, identyczny z moim, ten pierwszy zachwyt. Po jego narodzinach świat wypełnia się lawinowo labiryntem znaczeń. Jak mawiają mistrzowie – zostaw ten proces, ten coraz bardziej ulatujący szum. Niech ta pierwotna chwila Twojego pierwszego uniesienia będzie zawsze z Tobą w tej niewidocznej, sennej i półświadomej więzi. To tantryczna rozkosz unosząca wolność. Tylko w tych krótkich momentach. Chwilach wewnętrznych ekscytacji. Kontaktu z samym sobą. Duchowych uniesień. Tylko wtedy fotografia ma jakiekolwiek jeszcze znaczenie. Wszystko poza tą chwilą, to relatywistyczna erozja wartości, uważności, oczekiwań i znaczeń. Bo dla mnie fotografia jest tylko pretekstem do wewnętrznego doświadczenia. To jak nieustanne rozbijanie horkruksa, by sprawdzić, czy dusza tam jeszcze jest? Czy błyszczy i przedwiecznym światłem emanuje? Do tego potrzebna jest cisza. I Pustostany. Więcej kart ze swego wnętrza słowem odsłonić nie mogę. Po całą talię zapraszam na wystawę. Ułóżcie z niej swojego emocjonalnego pasjansa. Może zagramy wspólnie w wyobraźnię?