Skip to content

Początek

Kiedyś to miejsce tętniło życiem. Dzisiaj bywam w setkach, tysiącach miejsc tętniących życiem. Podróżując po Polsce i po świecie, zawodowo, czy prywatnie – widzę wciąż powstające początki, wciąż gasnące końce. Nieustanny potok kreacji. Unikalnych żyć i relacji. Jedna z nich miała miejsce w grudniu gdy patrząc z perspektywy 11 tysięcy metrów na gasnący w dole Tanger w północno-zachodnim koniuszku Afryki, właśnie wtedy gdy samolot skręcając na południe pomachał skrzydłami na pożegnanie wciąż uciekającego przed nim słońca, poczułem zapowiedź pierwszego wzruszenia. To główne przyszło na dachu Marakeszu, podczas chłodnego, grudniowego – najlepszego jakie w dotychczasowym życiu jadłem – śniadania. Świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy, pyszne marokańskie pieczywo i miska jajek na twardo. To było ponad siły mojego Ego trzymającego znany mi szkielet wewnętrznego świata na wodzy. Trzy wcześniejsze dni pośród afrykańskiego-arabskiego zgiełku, wystarczająco osłabiły moje zmysły, aby wdarł się ten promień światła, który nie oślepia. Chłód grudniowego poranka roztopił się na plecach pod spojrzeniem nieodległych, ośnieżonych gór Atlasu. Wszystko naraz stało się jednią. Przypomniało mi się, że niegdyś chadzałem już po tych mistycznych ogrodach duchowego orientu. Dotarło to do mnie, że one cały czas tu są. Trwają nieporuszone pośród rozedrgania miliardowych zdarzeń rozgrzanych atomów tego świata. Wracając obiecałem sobie rejestrować na piśmie te emocje. Oczywiście lenistwo, strumień życia i tysiące wymówek uczyniło to trudnym, prawie niemożliwym. Teraz, po tych kilku miesiącach jest to już promieniowanie reliktowe. Kosmiczna muzyka tła, która szumi mi w uchu z trudem rozpoznawalną melodię złożoną z pierwotnej zupy słów myśli i emocji. Tym tekstem spróbowałem ją odrobinę poskładać. Wyszła z tego zupełnie nowa rzeczywistość, bo jak każda próba podgrzania tej energii, będzie tworzyć nowe, niezależne światy. Pierwotny jest do poznania tylko w trakcie jego trwania. Będę starał się składać swoje myśli w tym miejscu regularnie, jak chrust pod stosem, który kiedyś może ponownie zapłonie, jak latarnia na szczycie góry dająca światło idącym pod prąd, pod górę, wspinającym się na załamanie czasoprzestrzeni zwane grawitacją. Po wielkie NIC, po radość wielką, po cholerę.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

error: