“Bo to się tak skończy, jak się zaczęło. Na mapach się skończy i na nazwach. Na przestrzeni, której ktoś nadał imię. Zobaczyłem wtedy mapę ścienną półtora na półtora albo i większą. Podklejoną szarym płótnem. Wieszało się ją na specjalnym stojaku. Na dole była pomarańczowo-żółta, potem zielona i na górze błękit. Rzeki były chyba granatowe. Jeziora o ton ciemniejsze niż morze. Nauczycielka coś mówiła, ale zupełnie mnie to nie interesowało. Zwyczajnie nie słyszałem, wpatrzony w płaski kwadrat, który był obrazem kraju i ziemi. Marzyłem i wyobrażałem sobie. Co? Prawdopodobnie to, że unoszę się jak duch nad wodami i lądami. Że to wszystko jest moje i że mogę tego dotknąć, że mogę na to patrzeć, nigdy nie zaznając nasycenia. Mapę nawijało się na dwa drewniane drążki. Coś jak Torę. Nauczycielka stukała w powierzchnię drewnianą wskazówką i mówiła. Mówiła i mówiła. Nic mnie to nie obchodziło. Tak jest do dzisiaj. Nie obchodzi mnie, dokąd jadę. Obchodzi mnie tylko to, co widzę. Nic więcej. Kurz, światło, kształty, cień. Obchodzi mnie, jak się ściemnia i gaśnie dzień. Jak to wszystko zamiera i zamienia się w czerń, w nicość. Najlepiej widać na ekranie mojego olympusa: obraz kruszy się, ziarnieje, pikseluje, rozpada, aż całkiem zniknie. Elektronika nie jest taka głupia. No więc zaczęło się i skończy na ślepieniu w mapy. Na tym ludzkim zamiarze ocalenia świata przed erozją.”
© A. Stasiuk, Osiołkiem. Wydawnictwo Czarne, 2016.